Z Dalekiej Północy

Z Dalekiej Północy

Czy znacie MacKenzie, 500 mil w prostej linii na północ od Edmontonu?  Sięga od Gór Skalistych aż do Zatoki Hudsońskiej i po Ocean Lodowaty. Kraj olbrzymich, głębokich i licznych jezior. Tyleż rzek, moczarów, tundry i skał, nieomal całe dorzecze Mackenzie pokryte lasem, na wschodzie zaś tylko ta ziemia jałowa (Barren Land). Dróg, prawie że nie ma, więc komunikacja tylko po lodzie, woda lub powietrzem się odbywa.

Włóczą się jeszcze tutaj stada karibu, bawołów, piżmo-bawołów (Mouk-ox), a w ślad za nimi stada wilków, łosie, niedźwiedzie, lisy, kuny, sobole, wydry, bobry, piżmoszczury raj na ziemi tutaj mają. Wody zaś bogate są w ryby, ale także pełno jest ptactwa jak dzikie kaczki, łabędzie i żurawie.

To bogactwo tutaj również dla ludzi stworzone to chleb powszedni dla Indian i Eskimosów. W ostatnich latach sporo białych najechało, bo odkryto bogate złoża szlachetnych kruszców. Inni natomiast stosują na szeroką skale połów ryb lub urządzają polowania na bawoły.

Tutaj też od przeszło już stu lat Ojcowie Oblaci za duszami się uganiają. Wszystkie te szczepy, a jest ich sporo już chrześcijanizm przyjęły i dzisiaj dzięki szkołom chyżym krokiem ku cywilizacji dążą.

W tej właśnie cząstce Winnicy Pańskiej przypadło mi pracować już blisko 25 lat. Jednak dzisiaj dopiero na zaproszenie Kongresu Polonii w Edmontonie z wrażeniami mych przeżyć się dzielę.

Przebywając na wizycie w Polsce w ubiegłym roku, wpadam na chwile do Ks. Pułkownika Ritzy, dokąd również przypadkowo przychodzi jakiś pan. Nie zwracałem uwagi na jego nazwisko, jak to często bywa, tylko w ciągu rozmowy pyta się mnie czy nie znam p. Tadeusza Walkowskiego Prezesa Polonii na Albertę. I po chwili mówi to ja sam jestem we własnej osobie, proszę księdza ….czy nie prawda, że góra z górą się nie spotka. Ale z winy tego spotkania, dzisiaj w Biuletynie piszę.  Ponoć Polonia w Edmontonie o mnie nie słyszała, choć jeden ksiądz twierdził że moje nazwisko słyszał ale myślał że to jakiś Indianin. Tymczasem to prawdziwy Polonus z krwi i kości aż z samych Kaszub się wywodzący. Prawdą natomiast jest, że w ciągu tych wielu lat tylko cztery razy o Edmonton zahaczyłem i tylko na króciutko nikogo zgoła nie spotkawszy. Ciekawym, czy Polonia w Edmontonie więcej wie o Mackenzie niż o mnie? Chyba, że ktoś tutaj przypadkowo się zabłąkał.

Zjawiłem się tutaj w sam raz na przełomie dwóch cywilizacji albo epok, bo na moich oczach wielka zmiana się dokonała i dalej trwa. Nie powiem, że jest to zmiana na lepsze jeżeli chodzi o moralność i poziom ekonomiczny tubylców. Biali wraz z alkoholem wnieśli różne choroby, zły przykład, filmy nie dostosowane do ich pojęć, co wszystko ujemnie wpłynęło na ich umysły i dusze. Nic nowego pod słońcem. Pod względem ekonomicznym jest również źle, często z własnej winy częściej jednak dlatego, że są właśnie ofiarą zbiegu okoliczności. Cena na futerka spadła a chociaż dzisiaj nieco się podnosi, młodsze pokolenie odwykło od zajęć właściwych Indianom i Eskimosom i szuka ich u białych. Wielu nadal życie koczownicze wiedzie, żywiąc się mięsem i rybami, psim zaprzęgiem się posługując, żyjąc pod namiotami i od białych środowisk stroniąc.

Taki właśnie tryb życia znalazłem w pierwszych latach na Mackenzie. To tak użyłem sobie wszelkich przyjemności i dobroci nad brzegami jeziora Niewolników. Najpierw zabrałem się do języków, nie od karibu, ale monteneskiego, płasko psi bockiego i kryskiego. Potem po bezmiarach jezior psim zaprzęgiem i czółnem miesiącami podróżowałem od obozu do obozu 200 mil oddalonych z zimą, mrozem i zadymką a latem z komarami się borykając.

Obecnie we Fort Smith, stolicy Mackenzie w pensjonacie dla dzieci indiańskich gospodarzę w takim kontraście od tego co właśnie pisałem, że czytelnik oczom wiary nie dałby gdyby tutaj się znalazł. Zapraszam, bo samolot na asfaltowym lotnisku codziennie ląduje, co dwie i poł godziny.  Stolica nasza mająca obecnie 2 tysiące mieszkańców szczyci się ulicami oświetlonymi, wodociągami, kanalizacją, pięknymi gmachami i powozami. Fort Smith nad samą granicą Alberty się rozsiadł i dzisiaj już można zimową porą samochodem do Edmontonu przejechać na własne ryzyko. Jedną atrakcją to stada bawołów tuż opodal się włóczące a drugą to bystre nurty (rapids) na przestrzeni 16 mil się rozciągające, gdzie latem pelikany sobie baraszkują. Tym to właśnie „rapidom” Fort Smith zawdzięcza swoje istnienie. Toć po indiańsku nazywa się „ U stóp rapidów”. Cała aprowizacja Mackenzie idzie po rzece i objazd na przestrzeni 16 mil, aby uniknąć owe nurty, gdzie niejeden śmiałek już życiem przepłacił. Dawniej posługiwano się wołami, potem końmi a wreszcie olbrzymie ciężarówki sprowadzono.

Z pozdrowieniami z Mackenzie,

Father L. Mokwa O.M.I., Fort Smith North West Territory

Źródło; Biuletyn Polonii Kanadyjskiej okręg Alberta, 3 V 1959