Marek Jabłoński

Marek Jabłoński – muzyczna legenda

Wybitni Polacy w Albercie

8 maja 1999 zmarł w Edmontonie w wieku 59 lat wybitny pianista polskiego pochodzenia (po ojcu) – Marek Jabłoński. Legendarne ręce – martwe. Pod takim tytułem D.T. Baker zamieścił w „The Edmonton Journal” swoje wspomnienie pośmiertne o Marku Jabłońskim. W kilka dni później 16 maja, w tym samym dzienniku Paula Simons, poświęciła mu artykuł pod równie wymownym nagłówkiem „ Ręce geniusza”. W podtytule czytamy: „Pianista Marek Jabłoński – od skromnych początków do światowej sławy gwiazdy”. Najwłaściwiej jednak, w mojej opinii, określa zmarłego jeden z jego byłych uczniów Corey Hamm: „Był nie tylko wielkim pianistą, wielkim muzykiem czy wielkim człowiekiem. Był tym wszystkim”

Na Marka Jabłońskiego patrzyliśmy jak na prawdziwego artystę, na kogoś, kto nas swoją muzyką uskrzydlał. Dla nas Polaków, był szczególnie bliski jeszcze z innego powodu, niezwykłej interpretacji utworów Chopina. Słynął zresztą z tego wszędzie, dorównując według niektórych Paderewskiemu, A. Rubinsteinowi i Małcużyńskiemu.  Na doroczne recitale Marka Jabłońskiego w Convocation Hall na Universytecie Albertańskim wyprzedawano wszystkie bilety. To mówi wiele.

Droga do światowej sławy nie była łatwa. Urodził się w Krakowie na początku wojny, 5 listopada 1939 roku. Ojciec był nadleśniczym i mistrzem narciarskim. Po kampanii wrześniowej przedostał się na Węgry, potem na Zachód. Matka – Marie, urodzona w Austrii, była z pochodzenia Francuzką. W przetrwaniu lat okupacji niemieckiej pomogła jej znajomość języka niemieckiego. W książce Polish Settlers in Alberta – Reminiscences and Biographies, znajdujemy jej wspomnienia dotyczące lat wojny. Paragrafy na stronach 226 i 227 dotyczą urodzin i pierwszych lat przyszłego pianisty. Przekazujemy je w wersji oryginału, w języku angielskim.

When I was lying in the labour room, at a certain moment there was a sudden panic, and all the doctors and nurses disappeared, leaving me alone helpless. The reason was that Gestapo had broken into hospital and were running around like mad dogs, looking for some doctors and professor. So, all personnel went into hiding. After the raid was over, they gradually came back. When Mark was born, I did not know whether his father was alive. But one day Zuza, who was back from her trip brought me a letter from Michael. It came from Balatonbogler, Hungary. Marek grew into a quiet boy. He was not one of those boisterous, mischievous little kids, which would break things, destroy toys, climb cupboards, and scream for no reason. He was a rather dreamy type of child, who would play nicely with toys and books in his corner. He would also ask a lot of questions, hundreds of questions, to which he had to get satisfactory answers. If he suspected hat he was given any kind of answer just to get rid of him, he used to lose his temper and cry, out of sheer frustration. One day, my friend’s husband bought a grand piano a beautiful Bosendorfer. They put it in my room. I was pleased because I could play again. Every evening, after having done my housework, I sat down and played for and hour or so. At this time Mark was about three years old. When I played, he was already in bed listening. I used to start with Bach’s “Two Voice Inventions” and played them one after the other. But if, by any chance, I skipped one of them, or changed the order, or started with something else, Marek would immediately sit up on his bed and tell me to start again and play in proper order. It was a kind of a ritual, and I was not allowed to deviate from it.

Marek by dzieckiem wyjątkowo spokojnym. Już w trzecim roku życia zdradzał wielką wrażliwość na muzykę i jako małe dziecko pobierał pierwsze lekcje gry na fortepianie w przedszkolu muzycznym, które znajdowało się przy Konserwatorium Muzycznym w Krakowie. Po zakończeniu wojny matce udało się opuścić Polskę (wciąż miała obywatelstwo francuskie) i dotrzeć do męża w Anglii. Marek, zobaczył więc ojca po raz pierwszy w wieku ośmiu lat i zwracał się początkowo do niego „proszę pana”. W Anglii urodziła się pp. Jabłońskim córeczka Marta, która mieszka dziś w Calgary.

Do Kanady rodzina wyemigrowała z Anglii w 1949 roku. Marek miał wtedy 10 lat. Początki nie były łatwe. Matka uczyła francuskiego, ojciec pracował w rafinerii. Nie było mowy o pracy w zawodzie wyuczonym i ukochanym. Nie było pieniędzy na fortepian. Mark uczęszczał na lekcje muzyki u sióstr zakonnych, ale żeby zostać prawdziwym pianistą, potrzebny był instrument i dużo praktyki. Życzliwa sąsiadka pp. Jabłońskich w Edmontonie, R. Dolgoy, pozwalała spokojnemu i bardzo dobrze wychowanemu chłopcu grać codziennie na swoim pianinie, a niebawem postarała się o nie dla Marka. Fortepian ofiarował mu jeden z edmontońskich klubów.  Wybitna nauczycielka muzyki z Calgary, Gladys Egbert, zgodziła się udzielać Markowi lekcji muzyki przez jeden rok gratisowo. Pierwsze nagrody na festiwalach Marek zdobył, gdy miał 14 lat. Z nagrodami przyszły i stypendia – najpierw do Szkoły w Banff, potem Aspen. Uzdolnionego 15-latka przesłuchał prywatnie sam Artur Rubinstein. Zapowiedzi tego ostatniego spełniły się. Marek zadebiutował publicznie na koncercie Edmontońskiej Orkiestry Symfonicznej. W rok później rozpoczął studia w słynnej amerykańskiej Juilliard. Miał tę samą profesor, co takie gwiazdy ja Van Cliburn i J. Browning. W finansowaniu tych studiów pomogły różne organizacje, głownie Klub Gyros, ale także Rotary Club z Edmontonu i Kongres Polonii Kanadyjskiej, okręg Alberta. Miejscowy dziennik „The Edmonton Journal” śledził dobrze zapowiadającego się pianistę z nieprzerwanym entuzjazmem, tym bardziej, że Edmonton był w latach 60. miastem o wiele mniejszym niż dzisiaj. Krytycy muzyczni szybko się zorientowali, że historia uzdolnionego edmontończyka może stać się jedną z najciekawszych powojennych historii sukcesu, wybiegających daleko poza granice Alberty. Prawdziwym przełomem z życiu Marka był rok 1961, kiedy zdobył jednogłośnie I nagrodę w ogólno-kanadyjskim konkursie Muzycznym – Jeunesses Musicales. W 4 lata później w r. 1965 zajął II miejsce w prestiżowym Konkursie Chopinowskim. Rozpoczęła się muzyczna kariera na skalę światową, trwająca do końca lat 70. W repertuarze przeważały utwory z okresu romantyzmu, głównym punktem był często Chopin. Poza Kanadą występował w Europie Zachodniej, ZSSR, USA a także w krajach Ameryki Południowej. Wszędzie podziwiany, był dumą naszego miasta. Pełne zachwytu recenzje nadchodziły do nas z Wiednia, Warszawy, Belgradu i Londynu. W pewnym momencie spojrzano na niego jak na następcę A. Rubinsteina, potem – jak samego Chopina.

Ale życie ambitnego, uzdolnionego pianisty nie jest łatwe. Czuje się samotny, jak prawie każdy wielki artysta. Poczucie odpowiedzialności i przekonanie, że na następnym koncercie trzeba być jeszcze lepszym, jest dla natur wrażliwych ciężarem. Na początku lat 80. Marek Jabłoński wycofał się z koncertowania. Niektórzy żałowali myśląc, że mógł się wznieść jeszcze wyżej. Nie znamy powodów tej decyzji, ale mogła wpłynąć na to śmierć ojca w tym czasie. A może prawie równoczesna śmierć długoletniego menedżera? Były i inne niepowodzenia osobiste: drugie małżeństwo (tak jak pierwsze) skończyło się dla sławnego pianisty rozwodem. W świecie muzycznym Kanady zapisał się też, jako świetny pedagog, kształcąc nowe generacje muzyków stawiał sobie wysokie i trudne cele. Zależało mu nie na tym, jak uczeń ma dany utwór grać, co na tym by pomóc uczniowi wyrazić w czasie gry siebie – tak jak on sam wyrażał siebie grając np. Etiudę c-moll (Rewolucyjną) Chopina podczas recitalu w Faculty Club w Edmontonie 7 listopada 1997 roku. (Spotkanie z pianistą zorganizowało wtedy Towarzystwo Kultury Polskiej w Edmontonie). Chciał, by uczeń, wnosił do muzyki coś osobistego. I to działało.

Przez ponad 20 lat uczył latem muzyki w Centrum Sztuki w Banff. Wykładał też przez lata w torontońskim Konserwatorium Królewskim, jakiś czas w Baltimore w Peabody Institute. W r. 1993 wrócił na stałe do Edmontonu i rozpoczął pracę na Wydziale Muzyki przy miejscowym uniwersytecie. Do tej decyzji poważnie przyczynił się fakt, że jego matka podupadła na zdrowiu i wymagała opieki. Chciał być blisko niej. Jego związek z matką był niezwykle silny. Jego sukcesy były dla niej największym szczęściem i radością. Kochała swoje dzieci i wnuczkę bezgranicznie. Na sześć miesięcy przed śmiercią nasz pianista koncertował w różnych miastach Kolumbii Brytyjskiej. Rak kości, na który cierpiał w ostatnich dwóch latach był agonią. Podczas ostatnich koncertów trudno mu było wejść na scenę, ustawić odpowiednio stołek przy fortepianie – informowała dziennikarzy Erika Raum – skrzypaczka. Mimo to był aktywny do końca. Po ostatnim koncercie poszedł do szpitala, by stamtąd nie wrócić. Kiedyś zwierzył się dziennikarzowi: „ Gdybym już nie mógł grać – umrę” Gra była esencją jego życia.

Co po zmarłym zostanie? W 1971 National Film Banff of Canada przygotował jednogodzinny film pt. Jabłoński. Ocenę jego wkładu w kulturę muzyczną Kanady i świata znajdziemy w setkach różnojęzycznych recenzji.  A sam pozostawił po sobie nagrania – Chopina m.in. jego Mazurki, Walc Op.34, Polonez Op. 44, Sonata Op. 58) Brahmsa, Beethovena, Liszta, Mozarta, Szymanowskiego.

Pożegnalna uroczystość ku czci Zmarłego odbyła się 18 maja 1999 r. w Convocation Hall, gdzie tyle razy nas zachwycał. Oprócz najbliższych – siostry Marty Jabłońskiej-Jones, siostrzenicy Kendry Jones i przyjaciółki Eriki Raum (matka Marie Aimee Jabłońska zmarła w lutym 1995r.) żegnały go rzesze studentów, nauczycieli muzyki i wielbicieli talentu. Z tej smutnej okazji można było złożyć dotację – na Nagrodę im. Marka Jabłońskiego ufundowaną przez Nauczycieli Muzyki Alberty przy CFMTA (Kanadyjskiej Federacji Stowarzyszenia Nauczycieli Muzyki). W lipcu 1999 r. odbył się w Winnipegu konkurs fortepianowy. Zmarły zgodził się przed śmiercią, by nagroda za najlepsze wykonanie utworu Chopina na tym konkursie nosiła jego imię. Marek Jabłoński jak już pisaliśmy żył Chopinem i rozumiał jego muzykę jak niewielu. Ta nagroda ma być trwałym pomnikiem złożonym naszemu edmontońskiemu pianiście.

W pierwszej połowie Roku Chopinowskiego świat muzyczny stracił utalentowanego pianistę, rzesze uczniów – wybitnego pedagoga a my Polacy, wielkiego rodaka. Dla nas, polskich imigrantów Marek Jabłoński był nie tylko wielkim muzykiem. Był zjawiskiem, które tu na obczyźnie, ogromnie nas cieszyło i budowało.

Maria Carlton

Źródło: Kulisy Polonii nr 253, Czerwiec 1999