Eugienia Szklarz

Nazywam się Eugienia Szklarz, z domu Woroniecka. Urodzilam się 15. X. 1928r. w miejscowości Mołodeczno woj. Wileńskie. Mamusia moja Julia z domu Mozoł, pochodziła z Lubelskiego a tatuś Michał Woroniecki, urodzony był w Mołodecznie. Ojciec był zawodowym wojskowym w stopniu sierżanta w 86 Pułku Piechoty. Swoje młode lata spędziłam w domu rodzinnym z młodszymi siostrami Haliną i Irką. Do szkoły zaczęłam chodzić nie mając 6 lat, także w 1939 r. zaczęłam już 6 klasę. Ojciec tydzień przed rozpoczęciem wojny był wysłany do Nowej Wilejki, aby ćwiczyć rekrutów i tam zastał go wybuch wojny z Niemcami. Trzy razy mieliśmy niemieckie napady samolotowe blisko domu. Nasza posiadłość była blisko koszar a elektrownia miastowa niezbyt daleko, więc bomby padały blisko naszego domu. Wrzesień 17, 1939 r. był wielkim szokiem dla wszystkich kiedy Rosjanie wkroczyli do Polski. Szosą przechodziła masa żołnierzy prosząc o wodę lub coś do zjedzenia. Do nas nie przyszli, ale jeden gospodarz ostrzegł nas, że zamierzają. W obawie przed wojskiem sowieckim, mama wyniosła wiele rzeczy do sąsiadki, aby je przechować. Wojsko rosyjskie zajęło koszary już na drugi dzień, 18-ego września. Trzy noce musieliśmy spać na podłodze, bo były strzelaniny przez parę godzin. Niedaleko nas znajdowały się dwa schrony, jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej, więc domyślaliśmy się, że
strzały stamtąd pochodzą. Zostało zastrzelonych trzech rosyjskich żołnierzy. Pochowali ich przy szosie około pół km od naszego domu.
O ojcu nic nie wiedzieliśmy przez blisko miesiąc, ale pewnej nocy przyszedł i zapukał w okno. Okazało się, że był we Lwowie, gdy Rosjanie wkroczyli do Polski. Od Lwowa szedł przeważnie pieszo aż do Grodna. W Grodnie go aresztowano i wsadzono do pociągu gdzie byli inni wojskowi. Ponieważ ojciec rozmawiał bardzo dobrze po rosyjsku, poprosił jednego ze straży, aby mu pozwolił kupić papierosy na stacji. W tym czasie pociąg ruszył a ojciec uciekł i dalej pieszo szedł do domu. Gdy wrócił, przez tydzień nigdzie nie wychodził. Wielu podoficerów, którzy mieszkali w naszej okolicy też wrócili do domów. Ponieważ nasz dom był duży, więc przydzielono nam na kwaterę trzech oficerów
rosyjskich. Mama musiała im gotować kolację. Jeden z nich kapitan, był dobrym kolegą miejscowego komisarza policji jeszcze ze wspólnych czasów w Moskwie. Za każdym razem, gdy była wywózka okolicznych mieszkańców na Syberie mówił mamie, żeby się nie bała, bo to nas ominie. Pierwsze trzy wywózki nas ominęły. Jesienią 1940 r. aresztowano komisarza policji jako szpiega pracującego dla Niemców a nasz kapitan
poprosił o przeniesienie w głąb Rosji. Zakwaterowano w naszym domu innego oficera i wtedy musieliśmy bardzo uważać co mówimy.
Zaczęłam znów chodzić do szkoły, ale do niższej klasy i do tego z językiem białoruskim. Tak zrobiono wszystkim polskim dzieciom w naszej szkole, że cofnięto je do niższej klasy i budziło to w nas gniew i protest. Ja robiłam różne psoty w szkole, bo na przykład oblałam portret Stalina atramentem, gdy nikogo nie było w klasie czy niszczyłam propagandowe plakaty. Nigdy mnie nie złapano na tych psotach, chociaż raz byłam podejrzana i musiałam się bardzo tłumaczyć. Tak wyglądała moja partyzancka walka z wrogiem. Ojca aresztowano w czerwcu 1941roku, a nas jako rodzinę wojskowego wywieziono na Syberię. Babcię, ponieważ miała inne nazwisko zostawili, a sąsiadka zgodziła się ją zabrać do siebie. Podróż trwała 3 tygodnie. Często staliśmy parę godzin, przeważnie
gdzie były łąki, ale nas nie wysadzano z pociągu. Z nami w tym samym wagonie były żony i dzieci tych podoficerów, którzy służyli razem z ojcem i zostali uwięzieni w tym samym czasie. Warunki naszej podróży były straszne, przez co moja mama mało nie umarła w wagonie mając silną obstrukcję, zemdlała i już była sina, ale ją odratowano. Dla mnie najgorsze były wszy, które cały czas nas atakowały. Jedzenia nie dostawaliśmy tylko wodę z chlorkiem, która była zupełnie biała. Mieliśmy worek sucharów z chleba, które mama przygotowała na wywózkę i tylko nimi żywiliśmy się. W Nowosibirsku nasze wagony rozdzielono na połowę. Jedna część pojechała w kierunku Tomska, a nasza na Bernaul. W Bernaule znów nas rozdzielili. Nasz wagon i inne były skierowane do Ałtajskiego Kraju. Z pociągu zostaliśmy przeładowani na barkę i jechaliśmy 3 doby z początku rzeką Ob, a później Czerysz. Komary cięły
niemożliwie i w nocy i nie dawały spać. Przyjechaliśmy do Kalmanki, gdyż dalej statki już nie płynęły. Ludzi z naszego wagonu, ponieważ było w nim wielu młodych mężczyzn został przeznaczony do Czeryskiego sowchozu. Innych, wywieziono w Ałtajskie góry około 200 km od nas. Po trzech dniach mamę i mnie wzięto do pracy, aby wyrywać oset z pszenicy. Szłyśmy rzędem około kilometra w jedną stronę, a potem
spowrotem. Mało było odpoczynku. Oset kłuł nasze ręce bo nie miałyśmy rękawic. Ponieważ był to lipiec i było bardzo gorąco, ja pod koniec dnia zemdlałam. Drugiego dnia dano mnie do łatwiejszej pracy, czyli pielenia ogrodu, gdzie musiałam pracować ciągle na kolanach.
Na początku sierpnia powiedziano nam, że została ogłoszona amnestia dla Polaków i dano nam do zrozumienia, że możemy poruszać się gdzie chcemy. Mama przeniosła się tymczasowo ze mną na 1-szy sektor, tak zwane pierwsze oddzielenie a moje siostry Halina i Irka zostały w centrali, gdzie chodziły do szkoły. Czeryski Sowchoz miał centralę administracyjną i 4 sektory. Sektor 1-szy był położony najdalej od centrali, bo
około 20km. Pracowałyśmy przy suszeniu pszenicy, którą ciężarówki przywoziły i wysypywały na olbrzymie boisko. Zgłosiło się tam parę innych Polaków przeważnie mężczyzn i młode dziewczęta. Mieszkaliśmy wszyscy w świetlicy, która łączyła się ze stołówką. W październiku, gdy praca była skończona, wielu zdecydowało się na wyjazd do centrali. Mama i ja oraz rodzina Witkowskich zdecydowaliśmy się zostać. Dano nam połowę domu do zamieszkania. Duża kuchnia i duży pokój, gdzie spaliśmy razem dwie rodziny. Moim zadaniem w tym czasie było zbieranie w okolicy cienkiego drzewa na opał. Ojciec odnalazł nas przed Bożym Narodzeniem 1941r. Zabrał nas do centrali, gdzie zaczęłam chodzić znów do 6- klasy. Ojciec nam dużo pomógł, bo pracował przy
ładowaniu zboża, więc ciągle przynosił ziarno we walonkach. Mama moczyła je i mieliła na maszynce do mięsa także codziennym posiłkiem były gałki na mleku. Ojciec znów nas opuścił 3-go maja 1942 r, aby wstąpić do wojska. Przyjechał na początku sierpnia niespodziewanie. Niezmiernie byliśmy zadowoleni i zdziwieni, bo ojciec przyjechał w mundurze w stopniu starszego sierżanta. Przed wyjazdem do Iranu
poprosił swoich przełożonych o przepustkę, aby nas zabrać z sowchozu. Trzy dni później wyjechaliśmy całą rodziną do Alejska, a stamtąd pociągiem do Taszkientu. Po drodze ja dostałam zakażenia oczów które bardzo mi ropiały. W Taszkiencie byliśmy 3 dni, spaliśmy w parku koło stacji. Nie mogliśmy dostać się na pociąg do Krasnowodska. Ojciec dowiedział się, że w Jangeluju obecnie Yangiyo’l, Uzbekistan, są Polacy i urząd wojskowy. Ojciec zapłacił 50 rubli konduktorowi pociągu, aby nam
pozwolił dojechać do Jangieluju. Wsadzono nas do pociągu przed stacją, tylnymi drzwiami. Okropny ścisk panował w pociągu i trudno było dopchać się do drzwi wyjściowych także ledwie zdążyliśmy wysiąść w Jangieluju, bo pociąg zatrzymywał się tylko na 3 minuty. W Jangieluju przed stacją było masę Polaków, przeważnie kobiety i dzieci. Tam
widziałam generała Władysława Andersa, który przyjechał w przeddzień wyjazdu pociągu do Krasnowodska. Ponieważ to był koniec sierpnia, było szalenie gorąco. Wody do picia było mało. Wysadzono nas około 3 km. od portu, byliśmy na piasku pod gołym niebem przez cały dzień. Pod wieczór zaczęto nas prowadzić do portu. Ja niosłam dosyć ciężką walizkę i kierowca przejeżdżającej obok ciężarówki zlitował się i podwiózł mnie do portu. Na noc mama, ja i moje dwie siostry zostałyśmy załadowane
na okręt. Tylko ojciec musiał zostać i odjechał razem z wojskiem innym okrętem. Te dwa okręty były ostatnie, które przybyły do portu Pahlewi (w Iranie) z transportem syberyjskich zesłańców.

W Pahlewi byliśmy pod namiotem koło Morza Kaspijskiego. Do jedzenia była zupa z ryżu, gotowana na baraninie z pomidorami. Wiele osób zaczęło chorować po zjedzeniu tak tłustej zupy. Po dwóch tygodniach pobytu, dano nam kąpiel w łaźni i nowe ubranie na wyjazd do Teheranu. Jechaliśmy autobusami po wąskich drogach przez wysokie
góry. Nocowaliśmy jedną noc w miasteczku Qazwin. W Teheranie przydzielono nas do obozu nr.1 Tam musieliśmy pomagać nosić gliniane cegły na szałasy. Zaczęłam znowu chodzić do szkoły i skończyłam 6 klasę. Wstąpiłam także do harcerstwa. Zwiedzaliśmy miasto Teheran oraz góry, które okrążały miasto. W1943 r. mieliśmy wyjechać do Ahwazu, a potem do Afryki. Naszą rodzinę odrzucono przed wyjazdem, więc następny miesiąc zostaliśmy w obozie. Tu właśnie usłyszeliśmy o śmierci gen. W. Sikorskiego. Jednak od koniec lipca załadowano nas na pociąg i wyjechaliśmy do Ahwazu. Trasa pociągu wiodła przez wielką liczbę tuneli. W Ahwazie, na pustyni dano nas do końskich pomieszczeń, które były murowane. Nie przeszliśmy następnej kwalifikacji na wyjazd i znów naszą rodzinę odrzucono na wyjazd do Afryki. W Ahwazie byliśmy aż do lutego 1944r. Tutaj moja mama poszła pracować do angielskiej NAFE. W styczniu 1944 r. znów były zapisy do wojska. Ja postanowiłam
zapisać się do szkoły Młodszych Ochotniczek a miałam już ukończone 15 lat. Mama także zdecydowała się wstąpić do wojska pod warunkiem jeżeli przyjmą Irkę do szkoły, bo miała tylko 11 lat. Wszystko udało się pozytywnie załatwić, więc wyjechaliśmy w połowie lutego 1944 roku przez Irak, Liban do Palestyny. Podróż do Bagdadu (w Iraku)
odbyliśmy pociągiem, a dalszą drogę ciężarówkami. Panował straszny upał. Wyjeżdżaliśmy bardzo wcześnie rano i jechaliśmy do 12-ej w południe a poźniej rozkładaliśmy namioty i pod nimi spedzaliśmy resztę dnia. Przejeżdżaliśmy przez pustynię na której był czarny piasek, coś nadzwyczajnego. Podróż do Haify w Palestynie zajęła nam 5 dni. Tu nas rozdzielono i do Egiptu pojechali wojskowi, a do szkoły w Nazarecie młodsi. Wstąpiłam do gimnazjum kupieckiego i skończyłam małą
maturę. Zaczęłam także Liceum Administracyjno-Handlowe. W Nazarecie spędziłam najmilsze czasy swojej młodości. Wakacje zwykle spędzaliśmy nad Morzem Sródziemnym. Zwiedzaliśmy wszystkie święte miejsca. Uczęszczaliśmy na nabożeństwa, na pasterkę w Betlejem, drogę krzyżową w Wielki Piątek. W sierpniu 1947 roku wyjechaliśmy z Port Saidu w Egipcie do Anglii. Prawie cały tydzień zajęła podróż do Manchester w deszczowej Anglii. Przywieziono nas do obozu Foxley
Manor w Herefordshire i umieszczono w barakach. Tutaj dalej uczęszczałam do liceum. W kwietniu 1948 roku rozwiązano szkołę, więc przez następny rok byłam w wojsku, ale jako ochotniczka. Tu poznałam mego przyszłego męża, sierżanta Jana Szklarza. On wyjeżdżał do Edmonton, w Kanadzie we wrześniu 1948 roku, więc zaręczyliśmy się. Ja
z moją rodziną to jest ojcem, mamą i siostrą Irką przyjechaliśmy do Kanady dopiero w czerwcu 1949 roku. Z pomocą Janka dostałam pracę w szpitalu Misericordia w kafeterii. Wszystkim członkom rodziny udało się znaleźć pracę. Za oszczędzone pieniądze rodzice jakiś czas później kupili farmę w Cherhill i mieszkali tam przez 10 lat. Jana Szklarza poślubiłam w dniu 18 października 1949 roku. Ślub miał miejsce w kościele Różańca Świętego w Edmonton. W roku 1952, po urodzeniu syna Karola wzięłam kurs korespondencyjny ,,Chicago Practical Nurse”, który ukończyłam w zimie 1953 roku. Wróciłam do pracy w szpitalu Misericordia jako ,,Practical Nurse” (Pomoc pielęgniarska). W roku 1958 udało nam się sprowadzić z Polski mamę Janka. Mieszkaliśmy wtedy w domu na Jasper Place i mieliśmy duży ogród. Teściowa dużo mi pomogła, tym bardziej,
że pracowałam głównie na nocną zmianę.
Drugi nasz syn Julian urodził się w 1960 r. Wróciłam do pracy w 1961r. jako ,,Registred Practical Nurse” (dyplomowana pielęgniarka) po drugim egzaminie Albertańskim. Pracowałam do czerwca 1980r. Po przejściu na emeryturę zaczęliśmy oboje z mężem więcej udzielać się w Polonii w różnych organizacjach. Ja należałam do Federacji Kobiet w Edmonton od 1964 r. Razem z mężem, przez 26 lat pracowaliśmy prawie w każdym kasynie organizowanym przez różne organizacje pomagając w ten sposób zbierać fundusze na ich utrzymanie i działalność. Oboje pełniliśmy funkcje w zarządach organizacji polonijnych. Ja także
brałam udział w różnych zjazdach, jako przedstawicielka, Federacji Polek, SPK, i Towarzystwa Polsko-Kanadyjskiego gdzie dwukrotnie pełniłam funkcję sekretarki w zarządzie organizacji. W ciągu naszego życia wiele podróżowaliśmy w tym kilka razy byliśmy w Polsce. Braliśmy udział na zjazdach 1 Dywizji Pancernej. W 1989 r. spędziliśmy 2 miesiące w Europie. Ja nawet odwiedziłam swoje rodzinne miasto Mołodeczno i napisano o mnie w miejscowej gazecie, że powróciłam tu, bo ciągle
śniłam o rodzinnych polach, łąkach i o rodzinnym domu. Razem z mężem celebrowaliśmy 50-lecie oraz 60-lecie naszego małżeństwa. Życie nie było lekkie, ale jakoś do tej pory wytrwaliśmy. Nasz syn Karol zrobił doktorat z metalurgii. Julian ukończył ,,Science” (Nauki Ścisłe), ale pracuje w innym zawodzie. Dumni jesteśmy mając dobre dzieci.

Eugenia Szklarz
Opis zdjęć:
1. Eugenia Szklarz
2. Eugenia (druga od prawej) z harcerkami na zlocie ZHP koło Teheranu (Iran) 1943r.
3. Eugenia (w 1-szym rzędzie w środku) w Libanie, 1944r.
4. Eugenia (druga od lewej w ostatnim rzędzie w grupie Młodych Ochotniczek Wojskowych, Nazaret, (Palestyna) 1945r.
5. Rodzina Eugenii w styczniu 1945 r. Od lewej w 1-szym rzędzie mama i siostra Irka, w 2-gim rzędzie Eugenia, ojciec i siostra Halina
6. Zdjęcie ślubne pp. Eugenii i Jana Szklarz, Edmonton,1949r.
7. Jan i Eugenia Szklarz z synami, Karolem i młodszym Julianem Edmonton 1967,
8. Państwo Szklarz w 60 rocznicę ślubu w 2009r.